Żeby wyjść z jednego nałogu, trzeba wpaść w inny - powiedział mi kiedyś pewien człowiek, który chcąc zerwać z uzależnieniem od heroiny, postanowił zostać sportowcem. Nowa pasja stała się obsesją, nowe wyzwania były wyczekiwanymi z niecierpliwością doznaniami, a spokój odzyskiwał tylko wtedy, kiedy przyładował... treningiem, mocnym, pełnym, dokładnym. W przeciwnym razie nic z tego nie będzie. Uzależnienie to choroba, a ty musisz wybrać takie uzależnienie, które nie zrazi do ciebie ludzi.
Juliusz Strachota z pewnością coś o tym wie. Podróże stały się jego zamiennikiem w uzależnieniu, a więc można by powiedzieć, że jak bohater rozmowy przytoczonej we wstępie, tak i On przeszedł z jednego uzależnienia do drugiego. Odniosłem wrażenie, że podróż stała się jego obsesją. Już samo myślenie o podróżowaniu nakręca bohatera książki, a sposób opowiadania o tym każe mi się zastanawiać, czy ja właśnie przeczytałem biografię, książkę podróżniczą, psychologiczne dywagacje człowieka uzależnionego, czy może fikcyjną opowieść o tęsknocie za dzieciństwem, niewinnością i beztroską? Pisać w taki sposób nikt cię nie nauczy, to trzeba mieć we krwi, ale czy opowiadanie historii w taki sposób weszło w krew wraz z używkami, czy może to dar wrodzony? Już od pierwszych zdań możemy domniemywać, że Juliusz Strachota to urodzony bard, ale jest coś na rzeczy, kiedy ludzie mówią, że nałogowcy to świetni bajdurzy. Juliusz Strachota ma talent do opowiadania historii jak mało kto. Jest w nim nieco ulicznego barda, trochę filozofa pod wpływem Xanaxu, a trochę szlachetnego poety. Potrafi pięknie łączyć słowa, układające się z niebanalne zdania, a te tworzą rozdziały, przez które czytelnik płynie, prowadzony prostą historią, która omamia, kusi i wabi.
Kłamię o Algierii, kiedy gruby Damian pyta, czy byłem za granicą. Później chce wiedzieć, czy mam wideo i ojca w Stanach. Nie mam wideo i nie mam ojca w Stanach. Mój ojciec zresztą właśnie woła z balkonu, że mam wracać, bo wybuchła jakaś elektrownia.
Mistrzowskie połączenie podróży w czasie z podróżą sentymentalną, a wszystko to otulone podróżami przez tereny byłego ZSRR. Opowieść nad wyraz spokojna i powolna, a jednocześnie niebywale wciągająca, silna i świdrująca. Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta, czy istnieje już jakaś książka, którą chciałbym napisać (często takie pytania padają na spotkaniach autorskich) odpowiem: tak, Turysta polski w ZSRR. Chciałbym widzieć tylko takie książki na półkach bestsellerów. Ludzie powinni zapomnieć o krwawych jatkach i pijanych policjantach z nieciekawą przeszłością, o erotycznych uniesieniach, które w prawdziwym życiu się nie zdarzają, czarownikach, gadających psach i szpiegach, będących współczesnym uosobieniem Herkulesa. Najlepsze, najpiękniejsze i najmądrzejsze są książki o życiu. Kiedy słyszę, że czytanie książek poprawia samoocenę, podnosi iloraz inteligencji, jest zdrowe dla ciała i duszy, to zastanawiam się, gdzie się podziała druga część tego zdania, mówiąca o tym, jakie książki autor miał na myśli. Bo przecież szczegółowe opisywanie zgniłego ciała zamordowanej kobiety nie należą do tych powieści, które mają zbawienne oddziaływanie na czytelnika. Zatem drodzy Czytelnicy, nie bójcie się takich książek, jak ta, powieści o życiu, o marzeniach, o trudnych i niewygodnych sprawach, które trzeba przetrawić, bez względu na to, czy mieszka się w Nowym Jorku, czy na Gocławiu; książek spokojnych, filozoficznych i niekiedy bardzo prostych w przekazie. Takie książki jak Turysta polski w ZSRR nie byłyby brane pod uwagę przez kapitułę najważniejszych polskich nagród literackich, gdyby nie były tego warte. Pamiętajcie o tym. Jak mawiał Jan Brzechwa: Powieści są jak warzywa na straganie, nie bierz byle czego.
Po przekroczeniu granicy czuję wyraźną ulgę. Okazuje się, że wyjeżdżać z Rosji jest nawet lepiej niż wyjeżdżać z Polski. Warto tu było przyjechać, żeby móc wyjechać. Z automatu ucina się stres.
Jeśli pół życia się zmyśliło, a resztę przegapiło, to można zawrócić do ostatniego wyraźnego obrazu w pamięci i od niego zacząć jeszcze raz. Nawet jeśli tym obrazem jest Związek Radziecki.
Po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego trafiłem na przewodnik po ZSRR, który namiętnie kartkowałem w dzieciństwie. I znów: Baku. Samarkanda. Frunze. Duszanbe. Leninabad. Kaukaskie Mineralne Wody. Ałma Ata. Obóz pionierów Artek na Krymie. Nazwy, mapy i zdjęcia wciąż działały, więc zamiast trenować codzienność, wybrałem się na skrzyżowanie pamięci i fantazji.
"To książka o wycieczkach - niby śladami starego przewodnika po ZSRR, ale tak naprawdę w poszukiwaniu tego samego uczucia, które daje przebywanie w obecności budynku typu Lipsk. Napisana do tego tak bezpretensjonalnie i uczciwie, jak tylko Juliusz Strachota umie."
- Olga Drenda | polska eseistka, dziennikarka i tłumaczka -
"Trzeba mieć wyobraźnię, żeby za cel pornostalgicznych peregrynacji postawić sobie zaliczenie wszystkich obrazków z przewodnika po nieistniejącym Związku Radzieckim. Ach, pięknie wypodróżował Strachota ten Sojuz, do ostatniego Lenina."
- Zbigniew Rokita | dziennikarz i reporter, redaktor dwumiesięcznika Nowa Europa Wschodnia -
Trzecie powtarzalne doświadczenie turystyczne to takie, że wycieczki są życiami od nowa. Pierwszy dzień zielony. Drugi dzień słoneczny. Trzeci dzień szalony. Czwarty dzień bezpieczny. Piątego coś się zdarzy. Szóstego pada. Siódmy jest na plaży. Ósmego lekko siada. Dziewiątego lepiej nie myśleć. Dziesiątego można jeszcze próbować się nie bać. Jedenastego nie da się nie myśleć. Dwunastego wszystko poszło się jebać. Z tego wynika czwarte powtarzalne doświadczenie turystyczne, że wycieczki powodują objawy podobne do lęku przed śmiercią.
JULIUSZ STRACHOTA
Ur. w 1979. Pisarz, autor zbiorów opowiadań Oprócz marzeń warto mieć papierosy i Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego oraz powieści Zakłady nowego człowieka. Swoje teksty drukował w „Lampie”, „Polityce”, „Wysokich Obcasach”, „Dużym Formacie”. Książka Turysta polski w ZSRR znalazła się w ścisłym finale Nagrody Nike 2019.
TYTUŁ: Turysta polski w ZSRR
AUTOR: Juliusz Strachota
WYDAWNICTWO: Korporacja Ha!Art
PREMIERA: 26 listopada 2018
SERIA: Prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego
PROJEKT OKŁADKI: Bolesław Chromry
REDAKCJA: Marta Syrwid
LICZBA STRON: 224
OPRAWA: miękka ze skrzydełkami
FORMAT: 125 x 200 mm
ISBN: 978-83-65739-40-7
OCENA: 10/10
Uzasadnienie: ...bo to jedna z najlepszych książek, jakie ukazały się w Polsce na przełomie ostatnich dziesięcioleci.
PATRON MEDIALNY TEJ KSIĄŻKI: Magazyn Kontynenty.
POLECAMY RÓWNIEŻ TEGI WYDAWNICTWA:
Podmiot Kosendy to konferansjer w teatrze absurdu, jakim jest życie w późnym kapitalizmie na peryferii. Na potrzeby książki autor stworzył przenikające się uniwersa, czerpiąc m.in. z estetyk charakterystycznych dla new weird, bizarro, pejów shitpostingowych. Inspiracje te zostały pomieszane z popkulturą - głównie lat zerowych - i współczesnym kinem,...
#juliuszstrachota #turystapolskiwzsrr #korporacjahaart #nagrodaliterackanike #hultajliteracki #recenzja
Comments